Archiwum bloga

wtorek, 14 marca 2017

Mordercza opona, czyli gumowa przewrotność

Wbrew skojarzeniom wywoływanym przez polski tytuł, Mordercza opona (w oryginale po prostu Rubber) nie jest filmem należącym do tej samej kategorii co absurdalne produkcje o zmutowanych zwierzętach. Choć wciąż jest pewnego rodzaju pastiszem, stoi za nim inny pomysł. Reżyser (pełniący w tym przypadku funkcję połowy ekipy filmowej) postanowił stworzyć obraz śmiejący się przede wszystkim z kina jako takiego, z jego twórców i odbiorców, ich reakcji, oczekiwań, zachowań. Rubber od pierwszych minut wprost daje do zrozumienia, że jest hołdem dla "filmów bez powodu", bo, według szeryfa-reżysera-scenarzysty, brak powodu to główny środek stylistyczny kina i samego życia. Całość ma formę filmu w filmie, bo losy morderczej opony śledzimy nie tylko my, ale również grupa widzów pozostawionych gdzieś na środku pustkowi z naręczem lornetek. Śledzimy więc zarówno tytułową oponę, jak i siebie samych, przyglądając się z zewnątrz reakcjom obserwatorów. Czy rzeczywiście jesteśmy tacy, jakimi przedstawia nas Quentin Dupieux? Czy kino jest w gruncie rzeczy tak bezsensowne, wręcz prymitywne jak losy bohaterów i widzów, którzy nieświadomie również stają się bohaterami? Czy zasiadając w sali kinowej również stajemy się częścią historii, która wpływa na nas i na którą wpływamy my, która istnieje tylko dzięki temu, że czekamy aż mordercza opona, zabójca czy jakiś arcyłotr zacznie w efektowny sposób pozbywać się innych postaci?

Opony dylematy moralne.

Choć wizja reżysera jest w gruncie rzeczy pełna uproszczeń, a jego spostrzeżenia przypominają raczej bunt nastolatka, który uważa się za wyjątkowego, bo obnażył (nieświadom tego, że nie pierwszy i nie ostatni) jakieś prawa rządzące światem czy raczej ich bezsens, na pewno temat podjęty został w sposób warty uwagi. Podwójna narracja nadaje filmowi pewną świeżość, zdjęcia są ładne i pomysłowe, ścieżka dźwiękowa buduje klimat, a sama opona naprawdę "żyje" - ekipie udało się pokazać jej narodziny i drogę w sposób niebanalny i przykuwający uwagę mimo banalności tematu. Historię śledzi się początkowo z zainteresowaniem, z ciekawością patrzy się na padającą kolejno czwartą, piątą ścianę, na absurd osadzony w absurdzie i samoświadomość postaci. Gdyby Opona była filmem krótkometrażowym i zamknęła się w ciągu pół godziny, byłby to całkiem solidny i nietuzinkowy obraz. Z czasem zaczyna się jednak dłużyć, wkrada się wtórność i mimo zapewnień reżysera-twórcy i reżysera-postaci i dalszej zabawy formą, zainteresowanie widza w finale leci na łeb na szyję - i to pomimo tego, że na dokładnie to samo zwraca uwagę jeden z widzów-bohaterów. Pomysł okazuje się niewystarczający na pełen metraż i z czasem z pewnej dekonstrukcji kina jako takiego przechodzi do zwykłego samouwielbienia dla własnej przewrotności. My wiemy, reżyser wie, że my wiemy, ale całość idzie dalej i coraz bardziej przypomina właśnie powtarzającego się do znudzenia zbuntowanego przeciw światu nastolatka. Może i ma rację, ale jego spostrzeżenia są w gruncie rzeczy dosyć banalne, a przeświadczenie o własnych zdolności dekonstrukcji świata staje się nieco zbyt bezpośrednie i nachalne.

Warto choćby dla zdjęć.

Mimo tego Mordercza opona pozostaje filmem niezłym. Realizacyjnie stoi na stosunkowo wysokim poziomie, potrafi zainteresować i zwrócić uwagę na pewne zachowania, ale jednocześnie cały czas ma się wrażenie, że ta stanowiąca kręgosłup produkcji przewrotność jest nieco rozdmuchana i dotyczy kwestii w gruncie rzeczy trywialnych, zwłaszcza w kontekście tego, jak pretensjonalnie jest tu prezentowana. Są osoby, które tego być może w ogóle nie zauważą i całość będzie dla nich po prostu kiepskim filmem-żartem grozy, są tacy, którzy jakby dla przekory będą doklejać Oponie trzecie dno i obudowywać wizję autora w coś, czego w tym filmie nie ma. Będąc równie odkrywczy jak Dupieux stwierdzę, że prawda leży gdzieś pośrodku, a kłócenie się o to przypomina banały powtarzane przez bohaterów. Można było zrealizować to lepiej, subtelniej, ciekawiej. Pomysł ukrycia pewnych obserwacji pod historyjką opony wyczerpuje się dość szybko, bo ani te obserwacje, ani opona nie są materiałem na trwający nieco ponad godzinę film, któremu nie pomaga przeciągnięte zakończenie - które, a jakże, jest satyrą na zakończenia filmów. Tyle, że czar prysł już dawno, a na ekranie zostaje tylko pretensjonalność i nuda. Autorzy wracają do swoich tyrad nawet w napisach końcowych, jak gdyby jeszcze jeden raz chcieli podkreślić swoją pomysłowość. Samoświadomość i konwencja nie dają darmowej przepustki, umiejętność dopasowania wydźwięku formy do treści tej jest potrzebna, bo satyra zaczyna zjadać się od środka. Przyznanie, że film ma wady wcale tych wad nie umniejsza. Myślę, że warto poświęcić te kilkadziesiąt minut, nawet po to, żeby popatrzeć sobie na ładne zdjęcia opony toczącej się po pustkowiach, chociaż podejrzewam, że w Internecie można znaleźć krótkometrażowe produkcje studentów, które podobną tematykę i konwencję podejmują sprawniej i ciekawiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz