Archiwum bloga

czwartek, 2 października 2014

Shadows, czyli Agenci Tarczy kontratakują

Kiedy w lipcu zabierałem się za pierwszy sezon Agentów Tarczy, spodziewałem się ciężkiej przeprawy. Pojawiające się od chwili premiery dosyć negatywne opinie nieco zniechęciły mnie do oglądania. Ostatecznie jednak, po dość długiej przerwie od seriali, miałem ochotę zabrać się za coś lekkiego i niewymagającego na rozgrzewkę i... zostałem pozytywnie zaskoczony. Serial okazał się być bardzo przyjemnym średniakiem, który owszem, z racji na uniwersum cechuje się pewną dozą umowności, jednak zaskoczył dosyć rozbudowanym wątkiem przewodnim, który dość szybko rozsiadł się na stałe na pierwszym planie. Obsada to raczej świeżaki, a sam scenariusz mógłby wyglądać lepiej, uniknięto jednak tandety i zaserwowano całkiem przyjemną i sprawnie zrealizowaną rozrywkę, do której przemycono kilka wątków nieco większego kalibru. Drugi sezon wylądował na mojej liście pozycji do obejrzenia, jednak wciąż nie byłem pewny czy będą to seanse regularne czy poczekam do lata na kolejny maraton. Decyzję uzależniłem więc od jakości pierwszego odcinka nowej serii.

Ciemno wszędzie... Oby na na "mrocznej" garderobie się nie skończyło.

I ten odcinek mnie przekonał. Agenci zaskoczyli naprawdę sprawnie zrealizowanym odcinkiem ze świetnym tempem, odświeżoną stylistyką i kilkoma atutami fabularnymi. Nie śledziłem zbyt uważnie zapowiedzi i materiałów promocyjnych, dlatego sytuacja na początku tego sezonu była przyjemną niespodzianką. Mamy drobny przeskok czasowy od zakończenia poprzedniej serii, w S.H.I.E.L.D. praca wre, w życiu i sposobie bycia bohaterów zaszły zauważalne zmiany, całość nabrała nieco poważniejszego, bardzo energicznego charakteru. Mniej tu podchodów i odwlekania na później rzeczy, które muszą się wydarzyć, więcej konkretnej historii. Organizacja powoli się podnosi, ale wciąż jest na przegranej pozycji z reputacją siedliska terrorystów, rządem Stanów i calusieńką Hydrą na ogonie. Skye trenuje w najlepsze i robi mniej maślanych oczu, Coulson musi kierować się chłodną kalkulacją, od której zależy więcej niż los kilkuosobowej drużyny, Fitz zapatrzył się na Waltera Bishopa, a Ward wciąż nie budzi zaufania. Cieszy powrót Tripa, który na stałe zagościł w obsadzie, podobnie jak liczne nawiązania do wątków, które pozostały otwarte po pierwszym sezonie - haitańskie mazaje Jasnowidza (i Coulsona), wąsaty Janusz Talbot, ojciec Skye, 0-8-4... Aż chce się oglądać.

Do tego dostaliśmy niespodziankę w postaci krótkiej wycieczki do czasów świetności Hydry, przy akompaniamencie obsady Pierwszego Mściciela. Widać, że w produkcję tego odcinka włożono o wiele więcej pracy i środków niż dotychczas, choć z drugiej strony obecność Carter i spółki nie jest aż takim zaskoczeniem. Poświęcony jej serial zapewne jest już w produkcji, aktorzy kręcą się w studiach, kostiumy i rekwizyty są już gotowe... W zasadzie nie zdziwiłbym się, gdybyśmy z czasem zobaczyli jeszcze kilka wstawek, bo ABC na pewno będzie starało się mocno wypromować "Agent Carter", a najlepszą reklamą jest taka, która pojawia się w samym odcinku.

Oczywiście wciąż pojawiają się pewne uproszczenia, nowy villain budzi mieszane odczucia, zwłaszcza, że trudno spodziewać się tu jednak satysfakcjonujących prób zmierzenia się z problemem rodem z Fringe. Choć może w jego anatomię prędzej czy później się zagłębimy, bo to postać raczej na dłużej niż na chwilę. Ekipa Xeny ze Spartakusa na razie nie porywa, w zasadzie to cały jej skład zlewa się w jedną całość. Mamy jednak nowego gracza, tajemniczy artefakt... Widać tu jakiś plan. Mam tylko nadzieję, że kolejne karty będą odkrywane regularnie, szczególnie w przypadku wątków 0-8-4 i (a raczej w tym) przeszłości Skye, bo ciągnie się to dosyć długo, a wciąż mamy same poszlaki. Liczę też, że w obecnej sytuacji fabuła utrzyma ton nieco bardziej "serio" (na tyle, na ile pozwala uniwersum), bo głupio byłoby wracać do dosyć niezobowiązującego stylu z początku serialu. Byle nie iść w to serio za bardzo, bo nie widzi mi się powtórka z siermiężnej filozofii zimowego żołnierza. Na razie jestem na tak, pierwszy odcinek tej jesieni zapowiada nowe, świeże podejście, coś, czego zabrakło mi w zachowawczym i pełnym wygodnych przemilczeń starcie Person of Interest. Warto było przebrnąć przez pierwszy sezon. Oby to nie był tylko jednorazowy zryw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz