Gdyby ktoś mnie zapytał czym są Dzikie historie, bez chwili zastanowienia odpowiedziałbym, że są opowieścią o wkurwionych ludziach. A uściślając - świetnie zrealizowaną opowieścią o wkurwionych ludziach. I w tym miejscu wyczerpałbym temat. Każde kolejne zdanie będzie już jedynie ubieraniem tego samego w inne słówka. Nic nie szkodzi, film o przeciąganiu struny to świetna okazja, by przetestować cierpliwość i tę strunę samemu poprzeciągać - na szczęście tekst jest bezpieczniejszy niż narzędzia, po które sięgają bohaterowie filmu Damiána Szifróna. A przynajmniej takimi złudzeniami się karmimy, wierząc, że sytuacje przedstawione w filmie są od nas wystarczająco odległe. Nie są.
Na pokładzie samolotu nie ma przypadków. Ale tym razem nie chodzi też o przeznaczenie, panie Locke. |
Dzikie historie to sześć zupełnie odrębnych opowieści, których wspólnym elementem są ludzie, którym puszczają nerwy. Nie zawsze w spektakularny sposób, nie zawsze są to sytuacje tak przerysowane, jak wprowadzająca nas w choleryczny świat pierwsza historia o panie Pasternaku. Czasem zaczyna się od drobiazgów, które kumulują się i prowadzą bohaterów do miejsca, z którego nie są w stanie się wycofać. Czasem wręcz przeciwnie - pozorna katastrofa jest źródłem wewnętrznego oczyszczenia i pozwala spojrzeć na wszystko ze spokojem, a może i nadzieją - a przynajmniej w takim nastroju pozostawia nas ostatni z segmentów, ubierając tę skądinąd śmieszno-straszną historię w nieco bardziej pozytywne barwy.
Historie są różnorodne i odmienne pod niemal każdym względem, jednak ich osią i punktem wyjściowym są momenty, w których zwykli ludzie postanawiają powiedzieć dość i dają upust emocjom. Czasem następuje to w formie brutalnego manifestu i w sposób nagły i z pozoru świadomy. Kiedy indziej obserwujemy bohatera, próbującego do ostatniej chwili zachować spokój, kierującego się racjonalnością. Przelewa się jednak czara goryczy i zaczyna się dzicz.
Każda z historii rozkłada akcenty nieco inaczej, każda pełni tu określoną rolę, a mimo komediowego, ironicznego charakteru, każda potrafi równie mocno przerazić. Obserwujemy zwykłych ludzi, z których na skutek zupełnych czasem błahostek zaczynają wyłazić najgorsze pomysły. Podczas gdy my mamy dość i kończymy dzień obwiniając cały świat o wszystkie nieszczęścia i życząc mu jak najgorzej we własnej głowie, po czym tę głowę grzecznie kładziemy na poduszce, bohaterowie Dzikich historii dają upust pisanym przez narastającą frustrację scenariuszom - niekiedy w sposób, który faktycznie bardziej przypomina dzikie plany zemsty i wymierzania sprawiedliwości, niż coś, co mogłoby się zdarzyć naprawdę.
Jednocześnie, obserwując kolejne opowieści, zdajemy sobie sprawę, jak niewiele potrzeba, byśmy i my doszli do punktu, w którym wszystkie potwory uciekną z naszych głów. Nie oglądamy tu socjopatów, przestępców, śledzimy losy przypadkowych osób robiących rzeczy, o które sami by się nie podejrzewali. Nigdy nie wiemy co będzie dla nas - dla nich - tym jednym razem za dużo, pchającym do działania. Nigdy nie wiemy czy dając swoim emocjom choćby niewielki upust nie przelejemy czary goryczy kogoś o wiele bardziej sfrustrowanego. Siłą Dzikich historii jest więc również to, że nie zawsze można jednoznacznie określić, kto faktycznie bardziej dał się ponieść emocjom - czasem tym, które dopiero wypłynęły, czasem tym skrywanym latami. Sytuacje przybierają obrót, który nie pozwala na chłodno ocenić czy dana reakcja jest współmierna do przyczyny. Kontrolę przejmują emocje, nic nie jest oczywiste, nic nie dzieje się tak, jak byśmy chcieli. Zaplanowana zemsta przeradza się w chaos, wymieniane od niechcenia nieuprzejmości stają się paliwem napędowym do niepowstrzymanej żądzy mordu. Nie ma winnych i niewinnych, nie ma racji i zdrowego rozsądku, jest po prostu masa emocji. Jest obezwładniająca bezsilność, jest niepokój, jest szukanie drogi upustu tłamszonej od lat frustracji, wykorzystywanie okazji i ludzi, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Ta przypadkowość i zwyczajność tylko potęguje wrażenie, że to wszystko dzieje się codziennie niebezpiecznie blisko nas.
Tort miłości. Miłość w torcie. Sapkowski byłby dumny. |
A ocena przypada wyłącznie nam, jeśli po zapoznaniu się z Dzikimi historiami wciąż czujemy się upoważnieni do wygłaszania jakichkolwiek wyroków. Twórcy filmu nie oceniają, nie moralizują, nie demonizują. Choć film bywa przewidywalny, na każdym kroku we wszystko wkrada się emocjonalny chaos, wszędzie siedzi jakaś nutka szaleństwa, która mówi nam, że nie możemy oceniać racjonalnie sytuacji, które na żadnej racjonalności się nie opierają. To emocje decydują kto jest głównym bohaterem i czasem w tragedii biorą udział postacie zupełnie z tła, czasem ci, których podejrzewaliśmy o wybuch doznają oczyszczenia, niekiedy okazuje się, że w pozornym szaleństwie jest właśnie element czystej kalkulacji i opamiętania. Jest dziko i często nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak daleko posuną się bohaterowie.
I w ten oto sposób poświęciłem pięć akapitów, powtarzając w zasadzie to samo, co na samym początku tekstu. To taki film, o którym można opowiadać godzinami, jednocześnie nie wyczerpując tematu, a z drugiej strony wchodząc w szczegóły popełnić można niewybaczalną w tym przypadku zbrodnię wypaczenia komuś odbioru. Nie chodzi jednak tyle o fabularne spoilery, co o samodzielne odkrywanie emocji, samodzielne zagłębianie się w ten świat szaleństwa. Pisanie o konkretnych wydarzeniach nie pozwalała przeżywać filmu na bieżąco, nie pozwala porwać się emocjom - każdy szczegół może narzucić jakąś ocenę, osąd, przeświadczenie. To typ obrazu, który najlepiej obejrzeć nie mając pojęcia o niczym, poza podstawowymi założeniami. Znając jedynie te założenia poszedłem do kina i te założenia przekazuję dalej. W dość obszernej formie, ale nie potrzebujecie wiedzieć niczego ponad to, co mówi w zasadzie już sam tytuł. To trzeba zobaczyć i przeżyć samemu.
A jednocześnie to obraz, do którego z przyjemnością będę wracał, wielokrotnie. Poszedłem na Dzikie historie mając już nieco dość zwyczajnie męczących filmów wysokobudżetowych, do których z różnych względów się ostatnio ograniczałem - bo czasem ważniejsze od samego filmu jest to, z kim się go ogląda i omawia. I jestem przekonany, że nie mogłem trafić lepiej. Niezależnie od tego jak beznadziejnie się czujecie, jaki chłam ostatnio widzieliście (na ekranie i na własne oczy), Dzikie historie dostarczą Wam dwie godziny najlepiej spędzonego czasu w tygodniu i kolejne godziny, jeśli nie dni, rozmyślań o tym, co zobaczycie. To film, o którym trudno będzie szybko zapomnieć, tak emocjonalny, że nie da się z kina wyjść obojętnym. Jeśli przynajmniej jedna z historii nie poruszy w Was jakichś trybików, musicie sprawdzić się pod kątem zaburzeń emocjonalnych.
Ale to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie wykonanie. W swojej opinii "Kinomaniak" stwierdził, że ten film tematycznie jest idealny dla Polski i Polaków. Ja myślę, że gdyby nakręcono go u nas z identycznym scenariuszem, każdy przeszedłby obok niego obojętnie. Tu jest moc, jest wizja, są prawdziwe emocje, a nie takie z teatru telewizji. Choć historie wydają się pozornie przypadkowe, po seansie ma się niejasne wrażenie, że wszystko tu było starannie zaplanowane. Ujęcia, muzyka, gra aktorska, dialogi - wszystko jest na swoim miejscu. Znów - trzeba to po prostu zobaczyć, chłonąć. Mógłbym pewnie poświęcić nieco miejsca technicznej stronie filmu, ale uważam, że to w tym wypadku zupełnie niepotrzebne. To film, który odbiera się emocjami.
I dlatego tym przyjemniej oglądało mi się go przez pryzmat ostatnio oglądanych filmów. Po kolejnych ciągnących się godzinami, pełnych plastikowych emocji molochach pokroju Interstellar czy Hobbita (do napisania o których zbieram się już tygodniami), z których nie byłem w stanie wchłonąć niczego, poza zmęczeniem; po tych filmach, które nie dawały żadnej frajdy, żadnych emocji - po tym wszystkim Dzikie historie były oczyszczeniem podwójnym, nie tylko pod kątem prezentowanych emocji, ale i pod kątem przypomnienia, że wciąż są filmy, które autentycznie bawią, smucą, angażują. Takie, które warto obejrzeć choćby dla samych wrażeń, emocji, których doznajemy już po seansie.
To pierwszy od bardzo dawna obejrzany w kinie film, który mnie zaangażował i dał najzwyklejszą frajdę. Nawet nie tyle klasyczną rozrywkę, śmiech - to nie typ komedii do spazmatycznych rechotów, choć są takie momenty, że nie da się nie uśmiechnąć. Podczas seansu miałem poczucie, że to jest dokładnie to, co chciałem obejrzeć, nawet jeśli wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie myślałem o tym jak lepiej mógłbym spożytkować te pieniądze, czas. To obraz, który chce się oglądać i sprawiło mi autentyczną przyjemność to, że na niego poszedłem. I gdyby ktoś mi zaproponował powtórne wyjście, zapewne obejrzałbym Dzikie historie jeszcze raz.
Jednocześnie nie jest to film w żadnym razie wybitny. To nie studium ludzkich zachowań, to nie film psychologiczny, nie jest głęboki, nie udaje artyzmu. Nie musi. To porządne kino, które cały efekt wypracowuje sobie tym, że potrafi pokazać emocje, które faktycznie przeżywamy. Przedstawia pewne sceny, urywki, ale lwią częścią całej frajdy jest to, co z nich wyciągamy, jak je odbieramy, jak na nie reagujemy. Ten zlepek historii o wkurwionych ludziach, staje się pełnoprawnym przeżyciem filmowym dopiero w połączeniu z widzem, który ogląda go z zaangażowaniem emocjonalnym. Technicznie, warsztatowo? Bardzo dobry - hipnotyzująca muzyka, dobre zdjęcia, kilka nieźle zagranych ról i zapadających w pamięć dialogów - ale to jest siła służąca pompowaniu emocji, nie kwestie, które same z siebie czynią ten film tak pozytywnym doświadczeniem, choć bez nich nie udałoby się osiągnąć pełnego efektu. Jednak bez wiarygodności filmowych emocji te elementy byłyby kompletnie nieistotne. Całość jest skomponowana na tyle sprawnie, że nie musimy uciekać się do szukania pozytywów w drobiazgach i rozkładania filmu na czynniki pierwsze.
Zarzuty? Są. Jeden z segmentów (nie będę sugerował, ale wydaje mi się, że jest to dosyć widoczne) swoim stylem i wydźwiękiem nieco odstaje od reszty. Bohater ma kilka przemyśleń, z którymi śmiało można się zgodzić, jednak ostatecznie schodzą one gdzieś na dalszy plan. Całość utrzymana jest w bardziej przykrym, przyziemnym tonie niż pozostałe historie, co samo w sobie nie jest rzecz jasna niczym złym, jednak ma się ciągłe wrażenie, że zabrakło pomysłu na umiejętne wkomponowanie tej opowieści w całość. Jednocześnie za mało w tym dzikości, spontaniczności, tym bardziej, że cały segment jest w swej treści bardzo wytarty i każdy widział to na ekranie z pewnością o kilka razy za dużo. Być może to celowe wyciszenie w trakcie filmu, jednak za mało w tych emocjach emocji, zbyt wiele przewidywalności. Wydaje mi się, że segment ten sprawdziłby się o wiele lepiej, gdyby został przycięty i skrojony do roli krótkiej wstawki, jak sekwencja otwierająca film. Jako pełnoprawny fragment nieco odstaje, ale nie jest zrealizowany źle. Po prostu inaczej - za bardzo inaczej. Myślę jednak, że większość pozostałych historii rekompensuje to z nawiązką.
Bombita to jeden z sympatyczniejszych, ale i najbardziej życiowych segmentów filmu. "Ja opisuję rzeczywistość!" |
To film, który prowokuje, pobudza, bawi i straszy, wyzwala jakąś energię, ale i skłania do zastanowienia się nad skutkami stracenia nad sobą kontroli. Po wyjściu z kina ma się ochotę komuś przywalić a jednocześnie cieszyć michę do przypadkowych ludzi. I cały czas myślę co by z tego wynikło. Bo, jak wspomniałem, Dzikie historie niczego nie potępiają, niczego nie sugerują. Najgorsze emocje mogą mieć zupełnie nieoczekiwany skutek. Zemsta i rozbestwienie mogą mieć katastrofalne rezultaty, a jednocześnie czujemy, że czasem po prostu nie można popuścić. Czasem stawiając się osiągamy jakiś niezamierzony nawet efekt. W filmie widzimy bezpośrednie konsekwencje puszczenia w ruch dzikich myśli, ale nie mamy poczucia, że to zawsze coś złego. To nie film, w którym po burzy dostaje się kaca moralnego. Powstrzymując emocje możemy sprawić, że nieunikniony wybuch będzie jeszcze straszniejszy w skutkach - a jednocześnie boimy się, że dając im upust, nawet uzasadniony, puścimy w ruch moce, których nie damy rady już zatrzymać - a może nawet nie będziemy chcieli.
To nie filmy, które (zwłaszcza ustami powtarzających banialuki widzów) krzyczą, że są ambitne skłaniają do przemyśleń. To takie w zasadzie zupełnie zwyczajne, chociaż trochę dzikie historie sprawiają, że w tekście o filmie, który podsumowało się jednym zdaniem, smaruje się kilkanaście akapitów o emocjach i czuje się, że w bardzo chaotyczny sposób liznęło się czubek góry lodowej. To ten typ filmu, po obejrzeniu którego skupicie się nie na aktorstwie, scenariuszu czy muzyce - a nad tym, jak zmienia sposób patrzenia na pewne codziennie drobnostki i jak (pomimo pozornej absurdalności przedstawionych historii) bliski jest zwykłej, szarej rzeczywistości.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz