Wbrew skojarzeniom wywoływanym przez polski tytuł, Mordercza opona (w oryginale po prostu Rubber) nie jest filmem należącym do tej samej kategorii co absurdalne produkcje o zmutowanych zwierzętach. Choć wciąż jest pewnego rodzaju pastiszem, stoi za nim inny pomysł. Reżyser (pełniący w tym przypadku funkcję połowy ekipy filmowej) postanowił stworzyć obraz śmiejący się przede wszystkim z kina jako takiego, z jego twórców i odbiorców, ich reakcji, oczekiwań, zachowań. Rubber od pierwszych minut wprost daje do zrozumienia, że jest hołdem dla "filmów bez powodu", bo, według szeryfa-reżysera-scenarzysty, brak powodu to główny środek stylistyczny kina i samego życia. Całość ma formę filmu w filmie, bo losy morderczej opony śledzimy nie tylko my, ale również grupa widzów pozostawionych gdzieś na środku pustkowi z naręczem lornetek. Śledzimy więc zarówno tytułową oponę, jak i siebie samych, przyglądając się z zewnątrz reakcjom obserwatorów. Czy rzeczywiście jesteśmy tacy, jakimi przedstawia nas Quentin Dupieux? Czy kino jest w gruncie rzeczy tak bezsensowne, wręcz prymitywne jak losy bohaterów i widzów, którzy nieświadomie również stają się bohaterami? Czy zasiadając w sali kinowej również stajemy się częścią historii, która wpływa na nas i na którą wpływamy my, która istnieje tylko dzięki temu, że czekamy aż mordercza opona, zabójca czy jakiś arcyłotr zacznie w efektowny sposób pozbywać się innych postaci?
Opony dylematy moralne. |